Bez tytułu
Ostatnio z nudów śledzę wydania Agrobiznesu i
na Boga
nie rozumiem,
skąd wsród ludzi
TYLE buraków
TYLE świń
skoro niespecjalnie są w cenie.
pn | wt | sr | cz | pt | so | nd |
28 | 29 | 30 | 01 | 02 | 03 | 04 |
05 | 06 | 07 | 08 | 09 | 10 | 11 |
12 | 13 | 14 | 15 | 16 | 17 | 18 |
19 | 20 | 21 | 22 | 23 | 24 | 25 |
26 | 27 | 28 | 29 | 30 | 31 | 01 |
Ostatnio z nudów śledzę wydania Agrobiznesu i
na Boga
nie rozumiem,
skąd wsród ludzi
TYLE buraków
TYLE świń
skoro niespecjalnie są w cenie.
Między zaciągnięciem się nikotynowym dymem z papierosa nr jeden,
a wypuszczeniem równie szkodliwego dymu z papierosa nr dwa, spalam się.
Z prochu powstałeś, w proch się obrócisz.
Spalam się z klasą, umiarkowanie trzepocząc rzęsami,
z wdziękiem cedząc słowa wyłowione z alkoholu.
Żłobię w sobie kreski, trzymające się na baczność,
które wyznacznikiem mi być mają, mijającego czasu. Wielkie odliczanie.
Dni zbyt krótkie, nocy rozciąganie, nawlekanie na palce ciszy okresowo występującej, krzyk zdławiony rozrywający trzewia i impet z jakim uderzam pięścią o całkiem namacalną ścianę.
Wniosek nr jeden po tegorocznych świętach: Nawet pieprzyć się trzeba z fantazją.
Wniosek nr dwa: Nigdy nie żyłam tak jak chciałam. Zawsze żyłam tylko tak, jak potrafiłam najlepiej w danej chwili.
Trzymam się ciepło, nie puszczam. Ty też się trzymaj.
Wesołych wszystkim!
Wróciłam.
To znaczy jestem nadal, bo chociaż istniałam, to tak, jakby mnie nie było wcale.
Z nieobecnym wzrokiem, dłońmi schowanymi głęboko w kieszeni i przemykaniem ulicami z pochyloną głową.
Slońce za oknem podejmuje kolejne próby przebicia się zza ciężkiej zasłony ołowianych chmur. Równie bezskutecznie, jak moje próby zdefiniowania i zamknięcia ostatnich tygodni w rozdziałach przeszłości.
Grzejniki zaczęły grzać, ku radości mego nosa, który wciąż marznie i dłoni, które zimą stale chłodne mimo rękawiczek.
Za moment styczeń. Aż usta otwieram ze zdziwienia, przecież jeszcze chwilę temu był lipiec i słońce liżące obnażone łydki, spiekające gołe ramiona. Ciepłe promienie gładzące twarz, wplatające się w spięte włosy.
I oczy zmrużone, zmęczone całą tą radosną jaskrawością, będącą lata znakiem.
A teraz... Zapach ogniska gryzący w oczy, przenikający ubrania, włosy, a może i skórę nawet? Suche igliwie pod nogami, spokojność lasu, dziecinna radość na widok brązowych kapeluszy. A potem, już w domu, aromat, który pcha myśli w stronę wigilinych uszek w postnym barszczu.
Coraz częściej wyciągam z szafki ciepłe swetry, które jak co roku gryzą, drażnią gołą skórę. (Nigdy nie nosiłam pod nimi koszulek) Wiążę apaszki, pastuję glany. Szurać zaczęłam nogami w dywanie śnieżnym i moknąć w białych płatkach, zastanawiając się któryś raz z rzędu nad sensem kupna parasola.
I ranki są coraz późniejsze i ja, zaspana bardziej niż zwykle, nad kawą, która budzić będzie myśli zimowe.
Słońce zachodzi z innej strony niż latem. Widziałam. I serce bije nieco wolniej, zwalniając na zimę.
A życie się toczy, czasem zbaczając z wyznaczonego mu toru.
Z internetowej strony, jednego z serwisów randkowych, krzyczała głośno
POKOCHAJ MNIE!
Broń mnie, Panie, przed krzykiem donośnym,
zbyt cichym jednak, aby został usłyszany.
Broń mnie, Panie, od myśli naiwnych, że znajdując Go, znajdę siebie.
Zmądrzałam.
Daj mi Panie szaleństwa naparstek,
abym cynizmem nie zniszczyła szansy na to,
co często sensem życia bywa.
Nocną porą suną kablami ciche,
czarne litery układające się na baczność w wyznaniu e-miłości.
e-tragedia, w ilu aktach?
Z pozycji obserwatora:
- Proszę paczkę prezerwatyw.
- To wszystko?
- Nie, jeszcze pan.
Czy ja zwariowałam? A może...
Wiem. Mam dwie ręce, dwie nogi. To wystarczający powód do radości. Ale nie dzisiaj.
O ile jeszcze wczoraj byłam skłonna myśleć, że niezależnie od tego, co by się wydarzyło, dam sobie radę, teraz nie wiem co z sobą zrobić.
Dziekuję Ci mamo za ten realizm, który być może okaże się dla mnie zbawienny, którym jednak zabiłaś resztki mojej nadziei. Sama już nie pamiętasz? Zresztą, nieważne.
Pozwól mi wierzyć w to co chcę, póki nie wszystko jest przesądzone.
Powinnam zejść trochę niżej, za często tracę grunt pod nogami, ale ja inaczej nie potrafię żyć.
Rozumiesz? Ja muszę wierzyć. To mnie trzyma przy życiu.
Dziś chciałabym mieć wszystko. Świat leżący u moich stóp. Cokolwiek co zechcę na wyciągnięcie ręki.
Tylko właściwie po co?
Komuś mandarynkę? A może mandarynką?
Wywracam się na lewą stronę.
Sukcesywnie. Oglądam świat od podszewki.
I coraz bliżej mi na tamten świat. Wyłącznie mój świat.
Robię się odludkiem i wbrew pozorom całkiem dobrze znajduję się w nowej roli.
Zdarza się.
Chudnę z bólu ciała,
zadanego nad ranem.
Z plucia własną krwią w rozłożone bezradnie dłonie.
Nie odsłaniaj, proszę, zasłon,
nie rzucaj światła na tę dziwną sprawę.
Zegar porcjuje wskazówkami nocodzień,
wymierzając czas na uderzenie, czas na słowa.
Długimi palcami nie rozsupłasz
zwojów mózgowych,
znajdując opis działania mej osoby.
Nie wnikaj, nie kłopocz się.
Jutro znowu wyjdę na dach,
rozłożyć nie-skrzydła.
Nie lubię być marginesem,
nawet jeśli jest duży i ciekawie zapisany.
To wcale nie miało być tak, do cholery. Jakby tu panu powiedzieć niejaki niesmak w ustach na wspomnienie planów sprzed miesięcy kilku i obraz dni dzisiejszych. To nie tak.
Miałam trzeć piątkową nocą zmęczone lekturą oczy, orzeźwiać kawą znękany, naszpikowanym pełnym niezrozumiałych wciąz słów, tekstem.
Siedząc w niedogrzanym pokoju, słysząc zza ściany współlokatorów, którzy wybierając porę nieodpowiednią
urządzili jakieś picie wieczne ochlejmordy.
Albo być tam z nimi, czy to obok zaraz, czy gdzieś w dusznym, zadymionym klubie, zapijając kolejnym piwem, zgodnie z prawami natury skraplać pot, tańcząc do utraty tchu.
Wracając do sprawy, która tematem ma być dzisiejszych rozmyslań, jakie wykluwały się już dni kilka wstecz.
Poruszam się z trudnością. Nie wiem co mówią do mnie ludzie. Otwierając się na siebie, zamykam się na nich. Gapiąc się w powietrze, kreśląc myślami plany, w niejakie zakłopotanie wprawiam osoby przy jednym stole, z ktorymi minut zaledwie kilka wcześniej stukałam się kuflami pełnymi piwa.
Dlaczego Bóg nie mógł być kobietą?
W sumie do feminizmu brakuje mi cholernie dużo. Może to raczej wywody ironicznej kobiety (?)
Gdybym mogła nadać im kształt...
Zatrzymałam się gdzieś na etapie wczesnego dojrzewania. Tyle we mnie niewinnej naiwności, a może naiwnej niewinności.
Chciałabym istnieć. Pełniej niz teraz. Czuję jedynie cząstkę jaką daję z siebie. Jedynie to minimum, które zapewnia mi poprawne relacje z ludźmi.
Muszę mówić. Fakt, że niewielu tylko mam ochotę obdarzać moim filozoficznym bełkotem, pełnym zawiłości, skrótów myślowych, których dosyć się ma już po kilku minutach. Nudzi mnie bycie błyskotliwą, zabieganie o ich zainteresowanie. Przynajmniej ten bełkot to ja, a nie kolejna z przybranych - tym razem zobacz jaka jestem interesująca- masek.
Wróciło mrowienie rąk. To zdrowy objaw literackiego podniecenia. Myśli jak rzadko kiedy, jeszcze przed chwilą niepoukładane, nieposłuszne, wystawiające mi język, teraz są moje. Tkam z nich kobierzec, dobierając kolory.
Wróćmy do sprawy.
Rozwodzę się, nie przystępując do rzeczy, a przecież czas jest cholernie chodliwym towarem.
Ktoś pociągnął za nieodpowiedni sznurek. Tam? W niebie? Spieszno mi tak bardzo do jakiejkolwiek formy samodzielności, że zaczynam się bać skutków ewentualnych przeszkód, jakie mogą się pojawić w trakcie tej drogi, jaką mi przyjdzie przebyć. Nie umiem już dłużej żyć w cieniu podniesionej ręki.
A jednak w całym tym rozważaniu o dobrze skrojonym kostiumie, firmowym laptopie, niezależności wyrażanej w PLN myślę o zatraceniu się.
Ad mortum usrandum.
A ja wciąż wierzę.
O! naiwności Ty moja nieutulona w żalu za brakiem realizmu w podejściu do życia, tego czasem bardzo niewdzięcznego, które ciagnąć jednak należy, bo przecież taka karma, każdemu przypisana, już od pierwszego krzyku na świecie tym podłym, a może już w łonie matki, któż to wiedzieć może, chyba jedynie ten, któremu nie dane było krzyknąć, bo pępowina zaplotła supeł zbyt znaczący dla szyi tak delikatnej wciąż jeszcze, pan wie, to atawizmy, ci wszyscy wisielcy z pętlą i sznurem kończącym ich żywot marny bądź marniejszy, utopmy się z tymi smutkami galopującymi, zżerającymi nas od środka w morzu polskiej, chlubnej wódki,
krzyknijmy wreszcie ja nie chcę, a nawet jeśli Ty zechcesz to rób tak dalej, panowie i panie pora na mózgu pranie, z przywiązaniem do czerni, nierentownej kolei, z lubością twarz ku słońcu sztucznemu wyciągając, składam pisany myślą zbyt trzeźwą, rojoną przez poranną godzinę, protest ten zacny, co z pewnych przyczyn uznany być może bełkotem.
Żart.
Chyba niezbyt smaczny.
I nawet nie polityczny.
Czemuś o Panie talentu poskąpił?- załkała rzewnie w cichą, ciemną noc.
Ciemno wszędzie, głucho wszędzie.
Co to będzie?!
Nic, kurwa, nie będzie.
Na scenie pan, z włosami siwymi, być może będącymi wykwitem inteligencji i tym, co się doświadczeniem życiowym zowie.
Kłania się grzecznie, uśmiech śląc nieśmiało, mówi:
Państwo wybaczą, proszę o zrozumienie. Toż to dziecko jeszcze.
Literówki.
Bo widzisz, wszystko jest słów grą, z wyprzecinkowanym konwenansem.
Z zamysłem ustawiamy liter rząd, w dyskurs się celnie wstrzelując.
Znaczki w rzuciku logiki
i s z e r o k o pojętego umownego porządku.
A gdyby to wszystko wywrócić do góry nogami, określić od nowa?
A gdyby nos dupą nazwać?
Drapię się po dupie.
Boli mnie nos od siedzenia.
Ogłoszenia drobne:
Wymienię swój uśmiech
na cudzy.
Chrząkałam znacząco, pokaszlywałam, jak robią niektórzy, gdy staje się uciążliwą. Cisza. Miasto nie zasypia nigdy. Zza którejś ze ścian dochodziły do mnie głośne jęki. Zgubiłam się w opcjach, straciłam rozeznanie i nie potrafiłam określić, czy sąsiad po raz kolejny tłucze swoją żonę, czy doprowadza ją do orgazmu.
Ulicą, mimo późnej pory, sunęły samochody. Wpatrywałam się w ich błyszczące, śmiesznie małe dachy. Zawsze miałam problem z rozpoznawaniem ich marek. Te właściwe typowałam raczej po kolorach i twarzach ich właścicieli, które znałam często jedynie z fotografii.
Respekt przed hałaśliwym tramwajem zmalał z chwilą, gdy zobaczyłam go z tej perspektywy. Wyglądał jak skromna kolejka, jaką zwykli się bawić mali i duzi chłopcy.
Dlaczego zatem świat z ich okien wyglądał na tak duży?
Zamknęłam oczy.
Samochody zakłócały ciszę, mocno hałasowały.
To wszystko przez ten bruk, którym wyłożona była ulica.
Krótkie spięcie myślowe.
Ulica była prawie pusta. Za jakiś czas miały wyjechać na nią samochody;
w końcu kierowcy rzucać kurwami, stojąc w popołudniowym korku i trąbić niecierpliwie klaksonem.
Przymknęłam oczy, słońce już wzeszło i oślepiało swoim blaskiem. Bruk. Radiostacja puściła dawną piosenkę, a ja wtórowałam. I wear my sunglasses.. Zakładałam okulary przeciwsłoneczne, gdy ciemność nie była dość ciemna...at night.
Przetarłam mocno oczy. Pod powiekami pokazały się jasne obręcze i kolorowe punkciki. Całkiem jak w kalejdoskopie, uśmiechnęłam się do siebie i jeszcze raz dotknęłam powiek. Dlaczego nie znalazł się wśród moich zabawek? Musiałam mówić mamie o tym, że chciałabym taki. Po tym, gdy M. spod łóżka starszego brata wyciągnęła pudło z zabawkami i podała mi go, abym mogła zobaczyć, jak zmieniają się w nim szkiełka, świat nabrał prędkości i kolorów.
Wyszukiwałam znane mi obiekty, które podświetlone spełniały rolę drogowskazów. Wydawały się na tyle małe, że mogłabym wyciągnąć rękę i poprzestawiać je według własnego pomysłu.
Blok znowu nosił znamię jego seksu na ostatnim piętrze.
I wcale nie obchodziło mnie to, czy doprowadził ją wtedy do orgazmu.
Brak mu było wyczucia czy taktu?
Na niebie zauważyłam jasny punkt,
samolot, który spełniał dziś rolę spadającej gwiazdy.
Pomyślałam życzenie, puściłam oczko do drogich mi, a rozrzuconych po Polsce, ludzi. Wzięłam kubek z chłodną już kawą i zeszłam z dachu, wracając do domu.
Kiedyś zakończę swój żywot w czasie poszukiwania mocnych wrażeń.
Śmierć nieplanowana rzecz jasna. Przecież kocham życie.
-Zastanawiam się kiedy przesadzisz w dawkowaniu wrażeń.
-Ja dopiero zaczynam.
A przecież takim spokojnym dzieckiem byłam. Żadnych problemów wychowawczych. Tzw. okres buntu mija całkiem spokojnie. Od zawsze dorosły mały człowiek wiedzący o życiu więcej niż jego rówieśnicy.
Życie kpi z ludzi. Dlaczego zatem ja nie miałabym zakpić z życia?
Chociaż przez chwilę będę panią siebie, kowalem swojego losu. Obiecuję, że magicznej granicy nie przekroczę.
Napiszę scenariusz. Przecież mam kilka pomysłów na życie. Potem wezmę się za reżyserię. Trzeba się pospieszyć.
Na zrealizowanie szatańskiego planu mam niewiele czasu - całe życie.
Od dzisiaj ja dyktuję warunki, zabawię się w małego dyktatorka.
O mnie się nie martw, ja sobie radę dam.
Od zawsze miałam skłonności przywódcze.
Jestem.
Podstawowy warunek spełniony.
Akcję "E" uważam za rozpoczętą.
Najwyżej.
Samotna = niezależna?
Pani siebie = niczyja?
Samotność to wybór, stan przejściowy czy konieczność?
Wybór. Może stan przejściowy.
Odpowiada Ci taki stan rzeczy?
Czasem chcę człowieka.
A jednak...
Jak każdy...
Konkretnego człowieka?
Być może.
Być może?
Konkretny człowiek jest niekonkretny.
I co dalej?
Nic. Zawieszenie bądź konkretne działanie.
Konkretne = zdecydowane?
W rzeczy samej.
Kiedy podejmiesz zdecydowane kroki?
Jeszcze nie teraz...
Brak Ci zdecydowania? Kiedy zrobisz cokolwiek aby wyjaśnić tę sytuację?
Nie wiem.
A kto ma wiedzieć jak nie Ty?
Ja nie wiem nic.
Nic jest wszystkim, jeśli nie wiesz nic, wiesz wszystko.
Tylko głupcy wiedzą wszystko.
Skoro nic jest wszystkim, a Ty nie wiesz nic, jesteś głupcem.
Jestem przede wszystkim człowiekiem.
To taka nobilitacja?
Nie, ale jako człowiek mam prawo do pomyłek i błądzenia. Errare humanum est.
Długo będziesz błądzić?
Zobaczymy... Póki co stoję w miejscu.
Odpowiada Ci taka stagnacja?
Nie.
Dlaczego?
Przestaję szanować siebie. Z powodu niezdecydowania właśnie.
Nikt za Ciebie nie podejmie decyzji.
Wiem.
Zatem dlaczego nie zaczniesz działać?
Czekam.
Na co? Jeśli można wiedzieć...
Na cud.
Cuda się nie zdarzają.
Kim Ty jesteś naiwna kobieto?
Idealistką.
Pieprzeni idealiści...
Ziemia, nad wyraz niespodziewanie,
po angielsku ulotniła się spod stóp.
Stawiam więc swoje damskie kroki,
aby przeskoczyć prywatne małe, czarne dziury.
Weźmy się za ręce, może nie przelecę Ci,
jak zwykle, przez palce.
A może już czas wstąpić w szare szeregi Anonimowych
i przedstawić się obcym:
Mówią na mnie Kocie, mam 16 lat.