• Grupa PINO
  • Prv.pl
  • Patrz.pl
  • Jpg.pl
  • Blogi.pl
  • Slajdzik.pl
  • Tujest.pl
  • Moblo.pl
  • Jak.pl
  • Logowanie
  • Rejestracja

Holly shit.

Kalendarz

pn wt sr cz pt so nd
30 31 01 02 03 04 05
06 07 08 09 10 11 12
13 14 15 16 17 18 19
20 21 22 23 24 25 26
27 28 01 02 03 04 05

Strony

  • Strona główna
  • Księga gości

Archiwum

  • Marzec 2011
  • Luty 2011
  • Styczeń 2011
  • Lipiec 2008
  • Kwiecień 2008
  • Grudzień 2007
  • Listopad 2007
  • Październik 2007
  • Wrzesień 2007
  • Sierpień 2007
  • Czerwiec 2007
  • Maj 2007
  • Kwiecień 2007
  • Marzec 2007
  • Luty 2007
  • Styczeń 2007
  • Grudzień 2006
  • Listopad 2006
  • Październik 2006
  • Wrzesień 2006
  • Sierpień 2006
  • Lipiec 2006
  • Czerwiec 2006
  • Maj 2006
  • Kwiecień 2006
  • Marzec 2006
  • Luty 2006
  • Styczeń 2006
  • Grudzień 2005

Najnowsze wpisy, strona 6

< 1 2 3 4 5 6 7 8 >

Bez tytułu

(...)
Kocie: zarażony już pracoholizmem?
Mogę wyleczyć, mam swoje metody.
barman: Bo zaraz przestaniemy rozmawiać... [puszczając łobuzersko oko]
Kocie: Znam powód?
barman: Aż iskrzy, robi się niebezpiecznie.
Kocie: Zbyt wysokie napiecie?
barman: Mhm.
Kocie: Znam kodeks BHP, umiem ugasić ogień.

(...)
Kocie: Ale lubię się trzymać za pośladek. Faceci też tak mają?
jakiś podpity jegomość [namolnie usiłujący nawiązać i podtrzymać konwersację]: Nie... Faceci? Nie.
Kocie: Nie wiem, skąd mi się to wzięło.
jakiś podpity jegomość: Faceci czasami odruchowo wolą
kobietę chwycić za pośladek.
Kocie: Za wiele rzeczy lubię chwytać, ja, mężczyzn.
jakiś podpity jegomość: To miłe może być dla mężczyzn, aż szkoda, że się nie znamy.
Kocie: Niesamowite, że można jeszcze spotkać takiego mężczyznę. Naprawdę lubisz być chwytany za rękę?

Aż chce się powiedzieć "mów do mnie jeszcze".

04 lutego 2006   Komentarze (11)

Bez tytułu

Kwaśnieję na deszczu,
żeby w końcu zobojętnieć.

03 lutego 2006   Komentarze (13)

Bez tytułu

Patrzę w niebo, które niebieściło się jeszcze niedawno wprost do mnie
i dla mnie - chmury straciły teraz
na polocie, próżno doszukiwać się
w nich zwierząt, zszarzały jakby, posmutniały trochę.
Buntuję się więc bez słowa, stojąc
w przejściu w godzinach szczytu.
Płyną rzeką pośpiechu ludzie, zaczepiając o mnie.
Potrącana, chowam brodę w golfie
i rozrastam się w myślach, w sobie,
aby mnie było więcej, aby wyprzeć ich wszystkich.

Tylko nie mówcie, że źle robię. Bez zmrużenia oka potrafię splunąć w twarz.

02 lutego 2006   Komentarze (22)

Bez tytułu

Żuję miętową gumę,
na gwałt potrzebuję świeżości.

01 lutego 2006   Komentarze (15)

Bez tytułu

Spostrzeżenia:

 

Nr 1: Samotne podboje na parkiecie czasem mijają w miarę bezboleśnie.

 

Nr 2: Moc ran na moim ciele.
Kto je wszystkie zliczy?

 

Nr 3: Ostatnio cholernie choć zapewne okresowo wzrosła u mnie tendencja do używania słowa cholera.

 

Nr 4: Niewinny żart zmysłów czy naprawdę czułam tej nocy opium?

 

Nr 5: Pewne dni należy przespać.

 

Nr 6: Dzień trwa krótko.

Zbyt krótko biorąc pod uwagę fakt, że kilka godzin dnia przywłaszcza sobie sen.
Budzę się potem gdy na dworze króluje noc rozjaśniona setkami świateł pochodzących z okien domów.

Coś tu nie gra.

 

Nr 7: Mam się dobrze. Na wyłączność.

 

Nr 8: Umiłowanie zmian.
Cecha zapewne wiąże się z tym, że do tej pory nie było mi dane trafić na kogoś/coś spełniającego większość wymagań. Nie zaprzeczam, że wymagania momentami są mocno zawyżone, choć zazwyczaj biję się w pierś, że tak nie jest.

 

Nr 9: Pora zakończyć cyniczny monolog, bo i tak już dostatecznie się dopraszałam o zbluzganie.

29 stycznia 2006   Komentarze (23)

Bez tytułu

Rozbieram się przy zapalonym świetle,
żeby nie przegapić siebie.

27 stycznia 2006   Komentarze (17)

Bez tytułu

Złota rączka wróży złoty interes?

26 stycznia 2006   Komentarze (10)

Bez tytułu

Szeleszczę czarną spódnicą,
przymierzam lakier do paznokci,
błyszczę się ustami.
Na próbę,
na próbę,
na próbę.
Gdzieś na udzie kończą się
koronką samonośne pończochy,
spryskuję nadgarstki.


Mieliśmy być krok w krok,
jednakowi rytmem,
a Ty prowadzisz,
wciąż za szybko,
gubiąc rytm.
Gubisz mnie,
gubisz mnie,
gubisz mnie.
Kolejny raz,
następujesz na odcisk,
depcząc mi po piętach.

A orkiestra gra,
nieprzerwana gra,
na tyle głośno,
że nie słychać miotanych przekleństw.

 

Nie, do kurwy nędzy, nigdzie się nie wybieram w tą sobotę.

24 stycznia 2006   Komentarze (13)

Bez tytułu

Bajkopisarze mają ode mnie wpierdol,
za to, że takie krótkie bajki piszą.

23 stycznia 2006   Komentarze (11)

Bez tytułu

-30 do cholery.

I ciepłych nocy
Wam życzę.

22 stycznia 2006   Komentarze (17)

Bez tytułu

Zakochałam się.

W tramwajach.

20 stycznia 2006   Komentarze (13)

Bez tytułu

Stopuję siebie, hamując myśli, osiągające zawrotne prędkości.
Nie kuleję w spekulacjach.
Poprawiam dotychczasowe wyniki w przeskakiwaniu z tematu na temat,
bezpiecznie nie czepiając się jednego.
Jak powróżyć z fusów, pijąc rozpuszczalną?

- Co u mnie? W porządku.

Po co dzwonisz?! - pytam w myślach Ciebie - po co dzwoni? - pytam siebie.

I tylko ściany, milcząc uprzejmie, są mi podporą.

Spokoju, jak na lekarstwo. Ale już zaraz luty, prawda?

19 stycznia 2006   Komentarze (9)

Bez tytułu

Gdyby powiedzieć o tym wszystkim, o tych myślach niespokojnych, rojących się
w mojej głowie, zapewne nieprzychylność wzroku ludzkiego byłaby mi
przypisana po dni wszelakie, jakie do końca żywota mi pozostać by miały.

Na moją zgubę, powtarzać się lubi, historia.

18 stycznia 2006   Komentarze (12)

Bez tytułu

To nie jest zwykła gra.
Nie ślęczę przed komputerem, ślniąc się radośnie na widok kolejnego, powalonego przeze mnie stwora, przejechanej krowy, czy rozpierdolonego na drobne strzępy, zabawnie popiskującego, robaka.

Gra toczy się o wysoką stawkę - o życie, emocje, pogodne ranki bądź ponure, mimo słońca, niedziele.
Nie wpadła żadna bomba do piwnicy,
nie będzie na kogo wypadnie, na tego bęc.
W tej grze nie używa się plastikowych pionków. Postaci mają rysy twarzy,
może po ojcu, może po matce, może po nich obojga.
Mają zdjęcia, z których wyglądają radośnie nagie bobasy, pierwszokomunijne uśmiechy,
zdjęcia z papierosem, na imprezie,
na kacu, na śniegu, na łódce.
Kolekcje skadrowanych chwil.
Plansza ograniczona jest jedynie prawami natury, jak chociażby prawem ciążenia. Chodzą więc i krzyżują swoje drogi, doprowadzając do interakcji, które zawsze obfite są w reakcje.

Są ludzie, którzy znaczą dla mnie wiecej, niż chłoptaś w koszulce polo, mijający mnie na ulicy,
czy też wciąż ta sama kobieta, sprzedająca mi w mleczarskim dwuprocentowe mleko.
Dzielę siebie dla nich, między nich, dając to, co najcenniejsze u mnie i najbardziej przeze mnie od innych pożądane.
Daję swoje tęsknoty, obawy, radości duże, małe, najmniejsze, uwagę, troskę. Daję siebie.
W każdym słowie, przecinku, kropce kończącej zdania - jestem JA.
Są moje paznokcie, którymi podrapuję, są płyny fizjologiczne słone bądź słodsze, mrugnięcia powiek, spokojne bądź ciężkie oddechy.
Jestem im uchem życzliwym, pomocną ręką, spojrzeniem, grymasem twarzy.
Zdarza się jednak graczom popełniać błędy. Diabeł tkwi w szczegółach,
ale potknięcia się wybacza przecież.
Zdarza się, jesteśmy omylni.
Co jednak, gdy czujesz jak ktoś przyłożył Ci po mordzie?
Co, jeśli robią coś, co odbierasz jako zdradę Ciebie, tych wszystkich chwil
z Tobą spędzonych, godzin spoufalania sie, otwierania się przez skórę, mięśnie, żebra.
Tak do końca, do serca, do komór, zastawek, naczyń włosowatych.
Co wtedy? Co z naszymi myślami, słowami, literami, którymi się dzieliliśmy?
Co z ludźmi, na których zależało mi,
na każdym z osobna w pewien szczególny sposób, gdzie próżno się doszukiwać matryc, wzorów i odpowiedników, a którzy sprawili, że czuję się źle?

Tylko bez pierdolenia o sztuce wybaczania.
Dorośli ludzie są świadomi swoich wyborów i ich konsekwencji.

Więc ja już nie chcę.
Więzi zostały mocno nadwątlone,
nie utrzymają całego ciężaru żalu,
jaki jest we mnie.
Więc ja już tak nie chcę.
Nie chcę się dzielić z nimi swoimi marzeniami,
nie powiem o spoconej koszmarem nocy.
Zapomnijcie o wszystkim.
O tym, że lubię mocne piwo, długo spać, patrzeć w morze, o córce Nadii,
która będzie kiedyś.
Zapomnijcie.
Raz, dwa, trzy.

Skończyłam się dla was.
Ja po prostu nie umiem już z wami żyć.
Nie chcę się dzielić tym, co dla mnie najcenniejsze,
a o pogodzie mogę porozmawiać z panią, sprzedającą mi mleko.

16 stycznia 2006   Komentarze (14)

Bez tytułu

Czasem boję się, że lód jest zbyt kruchy,
ale nie umiem odmówić sobie chodzenia po wodzie.

12 kroków.

14 stycznia 2006   Komentarze (13)

Bez tytułu

Zdarza mi się żałować tych wszystkich niepotrzebnych słów, które w przypływie rozczarowania i goryczy są swoistym, ale niestety tylko chwilowym, katharsis. Minimum słów, maksimum treści. Zemsta, ale wcale nie słodka. Nie przynosi ukojenia, a jedynie smak porażki, bo czy zależałoby nam na zranieniu kogoś, kto jest nam zupełnie obojętny?

13 stycznia 2006   Komentarze (9)

Bez tytułu

Od dwóch nocy tropi mnie jak zwierzę.
Czuję jego oddech na karku, słyszę jego kroki tuż za mną.
Paraliżujący strach.
Nierówna walka, nierówne szanse.
Broń wymierzona w plecy.
Bieg po życie.
Serce bijące jak oszalałe, przyspieszony oddech, niekończące się schody i korytarze.
Chwilowe wytchnienie, kryjówka, maskowanie.
Jest blisko.
*Nie mogę się ruszać!
Jest bardzo blisko.
*Na miłość boską! Muszę przestać oddychać!
Wie gdzie jestem.

Czeka.

Mijają kolejne minuty.

Karmi się moim strachem.
Chce, żebym sama błagała o szybką śmierć. Pieprzony dobroczyńca.

Resztki sił. Zacięta walka.
On ma broń.
Ja chcę za wszelką cenę przeżyć.


Nigdy więcej strachu.
Nigdy więcej powolnego umierania.

Od dzisiaj ja układam scenariusze snów.

11 stycznia 2006   Komentarze (7)

Bez tytułu

dwunukleotyd nikotynamidoadeninowy
hormon adrenokortykotropowy
cholecystokinino-pankreozymina

Połamany język utrudnia mi następujące po sobie konwersacje.

10 stycznia 2006   Komentarze (6)

Bez tytułu

Doskonale słyszałam jak nagrywał się na jej automatyczną sekretarkę. Niby to usilnie skupiając się na czytanym felietonie, strzygłam uszami, ogarniając całe mieszkanie. Pamiętam jak dziś, może już nie tak dokładnie. Ale mniej więcej.

 

„Moja kochana,
w Polsce już wieczór.
Jeden z tych zimnych, ciemnych wieczorów, w które grzałaś dłonie kubkiem z gorącym kakao. Słucham korzennej Joni Mitchell, niesfornego Skoliasa i myślę o Tobie.
Wyjechałaś mi tak nagle i niespodziewanie, że wciąż nie mogę się z tego otrząsnąć. Jak pies kręcę się niespokojnie po domu i wyczekuję Ciebie, i nasłuchuję Twoich kroków na klatce. Na każdy dzwonek podrywam się razem z sercem i pędzę do drzwi w nadziei, że wróciłaś. Otwierałem już gazownikom, domokrążcom, głodnym po prośbie i wreszcie listonoszom uparcie przynoszącym ponaglenia do zapłaty.
Ani śladu Ciebie. Chodzę nerwowo z kąta w kąt, od ściany do ściany, od rana do wieczora, aż w końcu wydeptawszy wszystkie możliwe ścieżki, zapalam w mieszkaniu światła i wychodzę z domu.
Miasto obejmuje mnie gwarem, knajpy zapraszają na niejednego głębszego.
I choć, jak co wieczór, obiecuję sobie nie pić, to, jak co wieczór, łamię złożoną sobie obietnicę i wstępuję do baru.
Szukam Cię wszędzie, nawet tam. Szukam Cię w twarzach kobiet siedzących przy okolicznych stolikach i opowiadam barmanom po raz setny o Tobie. Oni już znają tę historię, mogliby ją powtórzyć z zamkniętymi oczami. Oni już znają tę historię, ale to nijak nie przybliża mnie do Ciebie. W końcu nastaje pora powrotu. Nie muszę nawet patrzeć na wskazówki zegarka, wystarczy, że policzę kieliszki. Znów się zasiedziałem. Zakładam płaszcz, zostawiam napiwek i wychodzę.
Zawsze, nawet jeśli miałbym nadłożyć drogi, wracam parkiem, w którym spacerowaliśmy jeszcze niedawno, jeszcze tej wiosny, i głaszczę rytualnie drzewo, w którego cieniu się chowaliśmy.
Po wódce wstępuje we mnie wiara.
Mam przynajmniej kilka pomysłów na znalezienie Ciebie i każdy z nich podnosi mnie z dołka, w który wpadłem, po Twoim wyjeździe. Po kilku głębszych chcę zostawić wszystko co mi zostało i ruszyć przed siebie za Tobą. Ruszyć w podróż, w której jedynym znanym mi celem jest odnalezienie Ciebie.
W końcu, nawet nie wiem kiedy, staję przed kamienicą i podnoszę głowę. Wszyscy już śpią, jedynie u nas palą się światła. Czyżbyś wróciła? myślę, potykając się w biegu na schodach.
Mój Boże, wreszcie! Drżącą ręką usiłuję włożyć do zamka klucz, wejść jak najciszej i zastać Cię przy czesaniu włosów, zmywaniu makijażu albo kręcącą się po kuchni. Klnę na zamek, który zacina się, klnę na siebie, bo przecież miałem wymienić ten zamek już zeszłego miesiąca, aż w końcu wpadam z hałasem do domu. Już nawet nie próbuję być cicho. Biegnę w butach i płaszczu do kuchni. Tu Cię nie ma. Biegnę do salonu. Tu Cię nie ma. Biegnę do łazienki. Tu Cię nie ma. Biegnę w końcu do sypialni, czując już Twoje pieszczotliwe palce w moich włosach; biegnę, czując Twoje miękkie usta grające z moimi.









Tu też Cię nie ma.

Co wieczór, wychodząc do miasta, zostawiam Ci włączone światło. Zostawiam światło na wypadek, gdybyś zechciała wrócić; na wypadek, gdybyś stanęła przed naszymi oknami sprawdzić, czy jestem w domu, i czy na Ciebie czekam. Nie darowałbym sobie, gdybyś zastała ciemne okna i odeszła ponownie.
Co wieczór, wychodząc do miasta, zostawiam Ci włączone światło, abym mógł po powrocie szukać Cię w każdym kącie tego cholernie dużego mieszkania. Co świt szukam Cię naprawdę, co świt wierzę, że wróciłaś, co świt.

Co świt nie znajduję Ciebie.


Proszę, wróć albo naucz mnie czekać.”

 

 

 

 

A wczoraj prawie ją zatłukł.

 

 

 

 

 

 1+1 nie zawsze równa się dwa.

Aksjomaty padają na łeb,
gdy w grę wchodzi czynnik ludzki.

10 stycznia 2006   Komentarze (40)

Bez tytułu

Rzecz się miała w niedzielne, leniwe popołudnie, kiedy to rodzina, odpoczywając po sobotnich weselnych harcach zasiadła licznie do stołu, aby nadrobić zaległości w rozmowie.
Jako że warunki wyjątkowo sprzyjające: suto zastawiony stół, sącząca się muzyka, kolejna lampka wina, przysłuchiwałam się pogawędkom w rodzinnym gronie, a nawet, co więcej, wzięłam w nich udział, pytając o pewną pannicę, siostrzenicę żony mego chrzestnego, najmłodszego brata mej mamy.

(Wiem, powinnam popracowac nad formułowaniem zdań pojedynczych, a przynajmniej nie tak mocno złożonych, wręcz karkołomna konstrukcja, nieprawdaż?)

Pannica owa, praktycznie rówieśniczka, towarzyszka z lat dziecinnych, a nawet tych, kiedy jasnowłose zwie się podlotkami, z którą to podbijałam serca męskiej części publiczności, szalejąc na parkiecie w miejscach nie zawsze przeznaczonych dla osób w naszym wieku. Otóż zaręczyła się ona ze starszym o trzy lata facetem po pół roku "poważnego związku" i iluś tam miesiącach podchodów tak zwanych. Sądzić by kto mógł, słuchając opowieści o wybranku serca panny J., że korzenie ma pewnie włoskie. Choć Polakom ułańskiej fantazji nie brakuje, ten wykracza poza wszelkie normy. Ale do rzeczy. Po tych wszystkich ochach i achach, zachwytach a propos ich młodzieńczej miłości, wzrok obecnych skierował się w mą stronę i padło pytanie, którego we wspomnianych okolicznościach nie mogłam się nie spodziewać. Jako że jestem kolejną do wydania za mąż, jako że nigdy głośno, ale jednak zawsze porównywano mnie i moje osiągnięcia do kolei żywota panny J. Wystarczające wytłumaczenie, choć życie właściwie nauczyło mnie, że nawet pytając o przyczynę, nie zawsze nam zostanie ona wyjaśniona.

-A Ty, Kocie, masz kogoś?- zapytała konspiracyjnym prawie że tonem ciotka. [o zgrozo, nawet dalsza rodzina zaczyna mnie tak nazywać, już praktycznie nikt nie mówi do mnie po imieniu]
-Wiecie, to nic poważnego właściwie. Był lipcowy, sierpniowy, był wrześniowy, październikowy, listopadowy, grudniowy także, teraz zżera mnie ciekawość, kim będzie ten styczniowy.

[Matka w tym momencie spojrzała na mnie z okropnym wyrzutem i zażenowaniem, nigdy nie mogła znieść mojego ciętego języka]

Wystarczyło.
Więcej tematu mego życia osobistego nie poruszono.

Kropkę nad i sobotnio-niedzielnym weselnym obżarstwie
postawiłam na wczorajszej, czwartkowej stypie.

Cóż, życie nie rozpieszcza bynajmniej.

06 stycznia 2006   Komentarze (21)

Bez tytułu

Pan w jeansowym uniformie między stolikami się kręci,
niczym dziecinny bączek, zbierając szkło. I kręci się. Kolejny raz, podchodząc do stolika, zbiera kufle ze spienionymi piwa resztkami i kieliszki po naocznym kamikaze.
Coś jeszcze mogę wziąć?- pyta.
I jeszcze mnie - odpowiadam.
Za cicho.

[Tak, kurwa, niech ktoś mnie wreszcie stąd zabierze!]

A na parkiecie dzieje się, się dzieje. Mężczyźni wypinają pierś dumnie,
parują testosteronem, przyzwalając na gwałcenie wzrokiem.
A panie, nie mniej niż panowie ochoczo, to w przód, to w tył się gibają, ekstatycznie mrużą oczy,
kreśląc dłońmi powietrznych kochanków.
I iskrzy, drapią mnie w gardło, bardziej niż dym papierosowy,
wirujące feromony.

Chce mi się płakać.
Ale wymiotuję.

04 stycznia 2006   Komentarze (15)

Bez tytułu

Po wizycie u fryzjera, pytam znajomego
I jak?
Popatrzył krytycznym wzrokiem i zapytał
Masz nowy sweter?

03 stycznia 2006   Komentarze (19)

Bez tytułu

Ktoś mi poradził, abym stępiła kocie pazury...


Przecież ja ich nawet nie używałam.

02 stycznia 2006   Komentarze (15)

Bez tytułu

Myć zęby, stojąc na balkonie o 3 w nocy,  w drugiej ręce trzymając kieliszek z resztkami szampana. Nad głową sztuczne ognie, spóźnione przez morze wódki, bo jak inaczej.

A śnieg tej nocy wznosił się do góry zamiast opadać. Jak to czasem się dzieje.

 

Dzień czy noc to bez znaczenia.
Głęboko i nieprzyzwoicie długo.
Na boku albo na plecach.

Tak lubię.


Spać oczywiście.

Niedosyt z racji kolejnej nieprzespanej nocy.

01 stycznia 2006   Komentarze (8)

Bez tytułu

Małe dzieci lepią bałwany, większe wolą lepić chuje. Kocie w doborowym towarzystwie L. i M. ulepiło chuja.
Pracę umilaliśmy sobie rozmową.
Kocie: Ten śnieg chujowo się lepi! Prawie cały zostaje na rękawiczkach!

Ale pierwsze koty za płoty.
Dziewczęta zajęły się lepieniem trzonu, a L. wytypowany został do toczenia kul na jądra.
Praca wre.
Pomnik chuja rośnie, wyklepujemy go z M., formując, nadając pożądany kształt. 
L. utoczywszy jedno jajo pomaga nam w lepieniu trzonu.
Kocie: L.! Załóż rękawiczki, bo sobie ręce odmrozisz! - grzmiał mój macierzyński instynkt.
L. poniosła fantazja: Szefie! Proszę spojrzeć na moje ręce! Są całe odmrożone, nie mogę pracować!
A szef na to: A co się stało? 
L. odpowiada wyimaginowanemu szefowi: Chuja klepałem na mrozie!
Rechoczemy uradowani.
Wywiązuje się mała dyskusja na temat oczywisty.
Wiecie co - mówi L. - każde z nas ma swoje zboczenie - M. z zapałem go klepie - pokazuje na M., która cierpliwie wklepuje w chuja śnieg - Kocie wciąż trzyma rękę na jego czubku - wskazuje na mnie - a ja chcę, żeby był gruby.
No co?!- bronię się - muszę się podeprzeć, nie?!
Słowo daję - mówię - chuj to fajna rzecz.
Wyklepujemy cierpliwie chuja, który nabiera wreszcie wyrazu.
Patrzcie - odzywa się ucieszona M. - jaki duży i ładny się robi!
W naszych rękach wszystko rośnie! - strzelam nam komplement.
Nagle pod wpływem siły rąk chuj niebezpiecznie się poruszył.
Ej! Bo będzie krzywy - krzyczy M.
Dobrze, że nie złamany - odpowiada pragmatycznie L. - bo tych to na świecie nie brakuje niestety.
Ale będzie do dupy - przekonuje M.
Może być - mówi L. - byleby był.

W końcu po ponad godzinie, po wyklepywaniu trzonu, gładzeniu jaj, żołędzi, chuj
stoi jak malowany.
Pękamy z dumy, przypatrując się chujowi z miłością, jaką darzą artyści swoje dzieło. Wystarczył jednak przyjazd znajomego, który miał udokumentować naszego chuja, żeby ubyło nam nieco z poczucia dobrze wykonanej roboty.
D: Zobaczcie, spieprzyliście proporcje! Na czyim chuju się wzorowaliście, co?
Zgodnie milczymy, jako że modela nie było.
Rzeczywiście - mówię - trochę chujowy jest.

Co jak co, ale zabawa była przednia,
nie chujowa.

30 grudnia 2005   Komentarze (9)
< 1 2 3 4 5 6 7 8 >
Kocie | Blogi