Bez tytułu
Siedząc przy barze gładziłam kontuar, kreśląc okręgi w rozlanej wódce, a potem rozcierałam ją w palcach i znaczyłam linię brzegową ust. Nie poznawałam swoich palców. Mimo tego że zaczęły same stanowić o sobie, mimo tego że straciłam nad nimi władzę i nie mogłam ich przywołać do porządku, mimo tego że robiły się coraz bardziej niecierpliwe i zachłanne, pozwalałam im prowadzić się dalej. To palce nadawały wydarzeniom rytm i to palce przewodziły całej dłoni, kręcąc nadgarstkiem, poruszając ramieniem.
Zuchwałe palce tyczyły drogi poznania, przecierały szlaki. Podrażniwszy czułością szyję, jęły zsuwać się niżej, aby przez piersi i brzuch dotrzeć do ud. Zamknęłam oczy, pozwalając zniknąć z widoku wszystkiemu, co żyło, oddychało, poruszało się koło mnie i dałam się poprowadzić palcom. Nie kazały mi na siebie długo czekać. Po dotknięciu ud, zatoczeniu kilkunastu kręgów wokół kolan, zjechały do łydek i, uchwyciwszy je zdecydowanie, trwały w tym uścisku długie minuty. Poczułam w sobie pulsujące życie, zdało mi się, że każdy z tych palców bił własnym sercem. Przerwałam w końcu ten niezrozumiany obieg i ostrożnie osunęłam się z barowego stołka. Znalazłam się w gąszczu napierających w stronę baru nóg. Powstałam i wtedy uderzyła we mnie mnogość doznań.
Dźwięki głośnej muzyki elektryzowały mnie, odbijając się od miękkości skóry. Czułam na swych barkach ciężar wypowiadanych wkoło słów, wreszcie czułam na skórze ciepło rozgrzanych alkoholem oddechów. Brałam to wszystko mimo woli, brałam to wszystko doskórnie.
Palce, wiedzione znanym sobie instynktem, sprowadziły mnie na parkiet.
Przejście przez tłum było bolesnym doświadczeniem. Każdy obcy dotyk, każde potrącenie ramieniem było zadaną mi nieświadomie torturą. Zdawało mi się, że lada chwila przetrą się przez moją skórę i wnikną do środka. Szczęśliwie opustoszeliśmy nagle z moimi palcami, głosy oddaliły się nieco, a obce oddechy przestały mnie grzać. Zabrzmiała łagodność smooth jazzu. Rozłożyłam ręce i złożywszy na ramieniu głowę, cięłam powietrze, zataczając wokół siebie krąg. Tam byłam ja, rozłożone ramiona wyznaczały moją strefę, w którą nikt, nie naruszając mej intymności, nie mógł wstąpić. A potem zniknęłam. Palce wystąpiły z roli przewodnika, ustąpiły głosu ciału, które odpowiadało oplatającym go dźwiękom. Nie wiem jak stopy, biodra, ramiona, dłonie mogły osiągnąć taką harmonię. Mimo że wykonywały każde z osobna inny ruch, nie pozostały obojętne na siebie. Biodra podążały za stopami, ramiona za biodrami, a wszystko to ukoronowane tańcem rąk. Tańczyło wszystko moje. Byłam centrum tego świata, a muzyka niczym księżyc krążyła wokół po orbicie parkietu.
Mój świat.