Bez tytułu
Przepadłam gdzieś między szyją a żebrami.
pn | wt | sr | cz | pt | so | nd |
27 | 28 | 29 | 30 | 31 | 01 | 02 |
03 | 04 | 05 | 06 | 07 | 08 | 09 |
10 | 11 | 12 | 13 | 14 | 15 | 16 |
17 | 18 | 19 | 20 | 21 | 22 | 23 |
24 | 25 | 26 | 27 | 28 | 29 | 30 |
Przepadłam gdzieś między szyją a żebrami.
W końcu zwalniam oddech,
zlizuję z twarzy pośpiech i znikam za trzecim rogiem.
- Nie pasuje Ci papieros, nie pal - powiedział.
- Od papierosów robią się zmarszczki, zbrzydniesz - dodał drugi.
- Nawet jeśli zbrzydnę, nadal będę interesująca - odpowiedziałam.
Nie słucham.
Wszystko zaczęło się od świeżo umytych zębów,
które głaskałam zachłannie głodnym językiem.
Gładkie zęby nadawały łagodności całemu światu,
ścierając mu kanty,
o które normalnie mogłabym się dotkliwie pokaleczyć.
Ode mnie zaczynał się świat wspaniałości i występków.
Powiedziałam do siebie głośno:
Do twarzy mi będzie w tym wieczorze!
i jakby na moje życzenie, na tysiąc moich chceń, oczekiwań, roszczeń, zrobiło się na niebie przejrzyście,
księżyc śmiał się do mnie pełną gębą
i nawet krawężniki były na tyle wygodne,
że nie musiałam zbyt wysoko podnosić nóg.
Sprzyjały mi okoliczności,
dopełniając tło ówczesnych wydarzeń.
Szłam, choć wydawałoby się, że płynę miękko nieco ponad ziemią,
bujając biodrami na boki,
niby łajba bujana falami.
Niebo było mi miękkie w smaku pokolorowanym granatem,
drzewa częstowały zieloną nadzieją,
a ja sunęłam w tę nocną porę po gładkiej, ciepłej skórze miasta.
Gwiazdy mówią, że to jeszcze nie mój czas. A ja im kurwa wierzę.
Zmrużyłam oczy, tło straciło na ostrości
i wszystko znów nabrało obłych kształtów, właściwych do przełknięcia.
Patrzę na siebie cudzymi oczami. Patrzę na siebie.
Lubię czasem wejść do szafy.
"Nawet jeśli Kot rozpływa się w powietrzu, to zawsze pozostaje po nim uśmiech zawieszony w czasie i przestrzeni, prawda?"
Po dziesięciominutowej reanimacji i godzinie zaciekłych próśb, tulę w końcu czoło do brudnej szyby autobusu, wycierając cieknącą z nosa krew w rękaw swetra, z braku czegokolwiek bardziej odpowiedniego. Zawsze byłam praktyczna. Czarny.
Prawie nie widać.
Plotę coraz gęstszą sieć zależności.
Nawijam na palce grube, czarne nici i tkam sobie przyszłość, jakiej sobie dziś życzę.
Kręw tetni alkoholem, odurzam się bólem i zmiennością,
która dając mi niejako poczucie istnienia, gubi mnie coraz bardziej.
Ideały padają jeden za drugim.
Nurzają się w błocie namiętności, spływają strumieniami alkoholu.
U mnie dobrze, jak zwykle.