• Grupa PINO
  • Prv.pl
  • Patrz.pl
  • Jpg.pl
  • Blogi.pl
  • Slajdzik.pl
  • Tujest.pl
  • Moblo.pl
  • Jak.pl
  • Logowanie
  • Rejestracja

Holly shit.

Kalendarz

pn wt sr cz pt so nd
28 29 30 01 02 03 04
05 06 07 08 09 10 11
12 13 14 15 16 17 18
19 20 21 22 23 24 25
26 27 28 29 30 31 01

Strony

  • Strona główna
  • Księga gości

Archiwum

  • Marzec 2011
  • Luty 2011
  • Styczeń 2011
  • Lipiec 2008
  • Kwiecień 2008
  • Grudzień 2007
  • Listopad 2007
  • Październik 2007
  • Wrzesień 2007
  • Sierpień 2007
  • Czerwiec 2007
  • Maj 2007
  • Kwiecień 2007
  • Marzec 2007
  • Luty 2007
  • Styczeń 2007
  • Grudzień 2006
  • Listopad 2006
  • Październik 2006
  • Wrzesień 2006
  • Sierpień 2006
  • Lipiec 2006
  • Czerwiec 2006
  • Maj 2006
  • Kwiecień 2006
  • Marzec 2006
  • Luty 2006
  • Styczeń 2006
  • Grudzień 2005

Archiwum 21 grudnia 2005

Bez tytułu

Wróciłam.
To znaczy jestem nadal, bo chociaż istniałam, to tak, jakby mnie nie było wcale.
Z nieobecnym wzrokiem, dłońmi schowanymi głęboko w kieszeni i przemykaniem ulicami z pochyloną głową.
Slońce za oknem podejmuje kolejne próby przebicia się zza ciężkiej zasłony ołowianych chmur. Równie bezskutecznie, jak moje próby zdefiniowania i zamknięcia ostatnich tygodni w rozdziałach przeszłości.
Grzejniki zaczęły grzać, ku radości mego nosa, który wciąż marznie i dłoni, które zimą stale chłodne mimo rękawiczek.

Za moment styczeń. Aż usta otwieram ze zdziwienia, przecież jeszcze chwilę temu był lipiec i słońce liżące obnażone łydki, spiekające gołe ramiona. Ciepłe promienie gładzące twarz, wplatające się w spięte włosy.
I oczy zmrużone, zmęczone całą tą radosną jaskrawością, będącą lata znakiem.
A teraz... Zapach ogniska gryzący w oczy, przenikający ubrania, włosy, a może i skórę nawet? Suche igliwie pod nogami, spokojność lasu, dziecinna radość na widok brązowych kapeluszy. A potem, już w domu, aromat, który pcha myśli w stronę wigilinych uszek w postnym barszczu.
Coraz częściej wyciągam z szafki ciepłe swetry, które jak co roku gryzą, drażnią gołą skórę. (Nigdy nie nosiłam pod nimi koszulek) Wiążę apaszki, pastuję glany. Szurać zaczęłam nogami w dywanie śnieżnym i moknąć w białych płatkach, zastanawiając się któryś raz z rzędu nad sensem kupna parasola.
I ranki są coraz późniejsze i ja, zaspana bardziej niż zwykle, nad kawą, która budzić będzie myśli zimowe.

Słońce zachodzi z innej strony niż latem. Widziałam. I serce bije nieco wolniej, zwalniając na zimę.

A życie się toczy, czasem zbaczając z wyznaczonego mu toru.

21 grudnia 2005   Komentarze (9)
Kocie | Blogi