Bez tytułu
Tyle przełknęłam, przełknęłam i to.
pn | wt | sr | cz | pt | so | nd |
01 | 02 | 03 | 04 | 05 | 06 | 07 |
08 | 09 | 10 | 11 | 12 | 13 | 14 |
15 | 16 | 17 | 18 | 19 | 20 | 21 |
22 | 23 | 24 | 25 | 26 | 27 | 28 |
29 | 30 | 31 | 01 | 02 | 03 | 04 |
Tyle przełknęłam, przełknęłam i to.
Z minuty na minutę tłuścieją krople
w zmasowanym ataku nieba -
nadstawiam ku nim wysuszone usta,
łapię je na język,
aby już za chwilę spływać z deszczem z opustoszałych nagle ulic.
Skracam oddechy, wydłużając kroki
- długodystansowiec -
dławię się pośpiechem, przeskakując myśli.
I nagle wszystko jakby spowalnia.
To jakby sekundę pomnożyć razy dwa, trzy, może nawet cztery.
Patrzę mocniej niż zwykłam, klasyfikując kolory, fakturę, strukturę.
Czuję ziemistość deszczu w nosie, powietrze zawisło nad miastem.
Milcząco wykręcam z deszczu moje przydługie nogawki,
które wypiły wszystkie płytkie kałuże.
Nie wiem, jak zachować twarz
w nietwarzowym, burym swetrze.
Gryzę się nim, aż po samą szyję.
Tramwajowe spojrzenia, powodujące histeryczne obciąganie rękawów i nogawek, niechybnie podwiniętych z powodu upału.
Zmęczyłam się.
Niezmiennie zmienna.
Nagrzany dach, flanelowa męska koszula, kubek gorącej kawy,
obejmowany zimnymi dłońmi przydługim wieczorem.
Noc coraz bardziej chłodna.
Tylko gwiazdy, niczym samoloty, spadały mi z nieba.
Kochajcie swoje wiosny dłużej niż jeden sezon.
Bujałam się na huśtawce,
bujało mi się niebo,
trochę ziemia pod nogami.
Miałam Ciebie w słuchawce,
przed oczami morze,
które chciałam Ci pokazać.
Rozmawialiśmy.
Pijana szczęściem, trochę alkoholem,
ostatnia taka dziewczynka
na placu zabaw nocą
i gdzieś Ty w domowym zaciszu.
Powiedziałeś coś, przez co płakałam.
Śmieszne, że nie pamiętam co,
bo przecież
powiedziałeś coś, przez co płakałam.
Nie wiem,
dlaczego się mówi
sama jak palec,
bo palców jest przecież dziesięć,
a nawet dwadzieścia,
jeśli by wszystkie wziąć pod uwagę.
Zatem jestem
sama jak palec,
wśród tych dwudziestu.
Trochę się śmieję,
jeszcze nie wiem z czego,
trochę płaczę od wczoraj.
Niebo przekornie dziś czyste, błękitne,
przez okno zagląda mi słońce,
jakby na pocieszenie.
Ale nadal jestem
sama jak palec,
wśród tych dwudziestu.
Już się nie śmieję,
tylko płaczę trochę więcej.
W krzyżowym ogniu pytań zadawanych wzrokiem,
odpowiedzi udzielały mi jego pijane dłonie,
które nie chciały się trzymać przy sobie.
31 godzin w pociągu.
W lewym oku zjawił się błysk - od serca - do serca bliżej.
Czasem rozmawiam ze sobą.