Bez tytułu
Słabość chodzi w parze z głupotą,
każdemu może się zdarzyć.
pn | wt | sr | cz | pt | so | nd |
28 | 29 | 30 | 31 | 01 | 02 | 03 |
04 | 05 | 06 | 07 | 08 | 09 | 10 |
11 | 12 | 13 | 14 | 15 | 16 | 17 |
18 | 19 | 20 | 21 | 22 | 23 | 24 |
25 | 26 | 27 | 28 | 29 | 30 | 01 |
Słabość chodzi w parze z głupotą,
każdemu może się zdarzyć.
Zaczynam przywykać nawet do szpitalnych parapetów.
Wchodzę ludziom w słowo, czasem nawet śmieje się donośnie.
Odkładam marzenia na później.
Jak wszyscy.
Najpierw była dupa, później dopiero cała reszta.
Najbardziej cieszy mnie to, co jestem w stanie sobie uroić.
PS. Rankami nawet pukam palcem w szybę.
Największe trudności z wyjściem na prostą
mają psychicznie skrzywieni.
Oczywiście, że współpraca może nam wyjść.
Bokiem.
Przynajmniej mi.
Wbrew pozorom pieprzenie się ze sobą nie zawsze oznacza masturbację.
ene due rabe fuck you
Jako, że dostałam kopa w dupe.
1. Nadal łapie się na kapitalny sposób. Częstowanie marchewką, żeby zaraz potem pogonić kijem.
2. Czasem staję nago przed lustrem i przyglądam się w nim sobie robiąc powszechny spis.
3. Noszę w sobie ogromne brzemię niezdecydowania, nawet mój chód traci wtedy na lekkości.
4. Praca umysłowa przyprawia mnie o ból tyłka.
5. Nie żałowałam pieniędzy, jakich kiedyś zażądali, abym mogła odzyskać swoją własność. Ulice wieczorne.
I tylko
trawa śliniła się wieczornie
a niebo zaciemniało mi obraz.
Odliczam dni,
potem będę liczyć
tylko na siebie.
To była całkowita konspira, schowaliśmy się przed ludźmi w studni odrapanego podwórka i jedliśmy sobie z rąk przejrzałe czereśnie. Ręce moje, usta, naznaczone słodyczą; ręce moje, usta, pociągnięte czerwienią soku, lepiły się bardzo. A gdy już przypieczętowałam Cię tajemnicą czereśniowej pieczęci, zerwałam się na równe nogi i biegałam wkoło gubiąc po drodze oddech. Świat wirował, świat zwariował, a razem z nim i ja. Śmiałam się opętańczo, strzelałam pestkami w brudne okna i tylko czekałam, kiedy wyjrzy bliżej nieokreślona głowa i pogoni nas z hukiem. Skrępowałeś mi ręce, a wtedy, nie mogąc pstrykać pestkami, stawałam z Tobą w zawodach w pluciu pestkami na odległość. Zawsze wygrywałeś, mistrzu w pluciu pestkami.
A gdy już wypstrykałam się, wyplułam dostatecznie, zawieszałam próby pokonania Ciebie i wtedy przychodził czas na łykanie. Połykałam jedną pestkę za drugą, śmiejąc Ci się w nos. Brałam Twoją dłoń i witałam Ciebie ze sobą. Wplatałam Twoje palce we włosy, głaskałam opuszkami powieki. Zęby na przywitanie Ciebie stanęły w równym szeregu, reprezentacja gotowa do powitania błyskała w uśmiechu. Nie wiedzieć czemu, straciłam nagle na pewności siebie i schowałam się przed Twoim wzrokiem gdzieś za Twoim uchem. W tej zadziwiającej bliskości zacierały się granice. A gdy już zrównałam swój puls z Twoim, gdy oddychaliśmy wreszcie jednakowo miarowo, gdy mój zapach zdążył pomieszać się z Twoim, wychyliłam się
z kryjówki i znów byłam cała na wyciągnięcie ręki. Sprzedawałeś mnie swoim policzkom, którymi się o mnie ocierałeś, swoim ustom błądzącym po szyi. Częstowałeś się mną dopóki nie wystraszył Cię furkot wzbijających się w niebo gołębi.
Wykradliśmy im kawałek nieba i uciekliśmy ze studni z odrapanych kamienic na wysokie łąki.
- Wiesz, co najbardziej podoba mi się w kursie na prawo jazdy?
- Instruktor?
- Zawsze miałam zamiłowanie do środków lokomocji. Do ludzi - nie bardzo.
Chciałam Ci tylko powiedzieć, byś nie przynosił mi kociąt, mówiąc, że to moje dzieci.
Zająknęłam się.
W przeciągu lat 25 uzupełniał niedobory ciepła wódką. Teraz ma do dyspozycji ciepłe łóżko.
- niepracująca wątroba -
- zgnilizna -
- krew -
Od rana patrzę w okno.
Siedząc przy barze gładziłam kontuar, kreśląc okręgi w rozlanej wódce, a potem rozcierałam ją w palcach i znaczyłam linię brzegową ust. Nie poznawałam swoich palców. Mimo tego że zaczęły same stanowić o sobie, mimo tego że straciłam nad nimi władzę i nie mogłam ich przywołać do porządku, mimo tego że robiły się coraz bardziej niecierpliwe i zachłanne, pozwalałam im prowadzić się dalej. To palce nadawały wydarzeniom rytm i to palce przewodziły całej dłoni, kręcąc nadgarstkiem, poruszając ramieniem.
Zuchwałe palce tyczyły drogi poznania, przecierały szlaki. Podrażniwszy czułością szyję, jęły zsuwać się niżej, aby przez piersi i brzuch dotrzeć do ud. Zamknęłam oczy, pozwalając zniknąć z widoku wszystkiemu, co żyło, oddychało, poruszało się koło mnie i dałam się poprowadzić palcom. Nie kazały mi na siebie długo czekać. Po dotknięciu ud, zatoczeniu kilkunastu kręgów wokół kolan, zjechały do łydek i, uchwyciwszy je zdecydowanie, trwały w tym uścisku długie minuty. Poczułam w sobie pulsujące życie, zdało mi się, że każdy z tych palców bił własnym sercem. Przerwałam w końcu ten niezrozumiany obieg i ostrożnie osunęłam się z barowego stołka. Znalazłam się w gąszczu napierających w stronę baru nóg. Powstałam i wtedy uderzyła we mnie mnogość doznań.
Dźwięki głośnej muzyki elektryzowały mnie, odbijając się od miękkości skóry. Czułam na swych barkach ciężar wypowiadanych wkoło słów, wreszcie czułam na skórze ciepło rozgrzanych alkoholem oddechów. Brałam to wszystko mimo woli, brałam to wszystko doskórnie.
Palce, wiedzione znanym sobie instynktem, sprowadziły mnie na parkiet.
Przejście przez tłum było bolesnym doświadczeniem. Każdy obcy dotyk, każde potrącenie ramieniem było zadaną mi nieświadomie torturą. Zdawało mi się, że lada chwila przetrą się przez moją skórę i wnikną do środka. Szczęśliwie opustoszeliśmy nagle z moimi palcami, głosy oddaliły się nieco, a obce oddechy przestały mnie grzać. Zabrzmiała łagodność smooth jazzu. Rozłożyłam ręce i złożywszy na ramieniu głowę, cięłam powietrze, zataczając wokół siebie krąg. Tam byłam ja, rozłożone ramiona wyznaczały moją strefę, w którą nikt, nie naruszając mej intymności, nie mógł wstąpić. A potem zniknęłam. Palce wystąpiły z roli przewodnika, ustąpiły głosu ciału, które odpowiadało oplatającym go dźwiękom. Nie wiem jak stopy, biodra, ramiona, dłonie mogły osiągnąć taką harmonię. Mimo że wykonywały każde z osobna inny ruch, nie pozostały obojętne na siebie. Biodra podążały za stopami, ramiona za biodrami, a wszystko to ukoronowane tańcem rąk. Tańczyło wszystko moje. Byłam centrum tego świata, a muzyka niczym księżyc krążyła wokół po orbicie parkietu.
Mój świat.
Najbardziej lubię kneblować słowem.
Po staremu
nie wszystko.
Zawsze miałam
słabość do formy.
Wpatrzona ciągle w kurewską mleczną zupę.
Zgubiły mi się twarde zgłoski.
Nie wiem, jak zaakcentować siebie dość głośno, wyraźnie i bez wątpliwości, tak, aby wszyscy zrozumieli, abym zrozumiała siebie przede wszystkim ja.
Mija kolejny, a ja wciąż pozostaje zeszłoroczna.
Lepszego. Cokolwiek miałoby to znaczyć.
- A Ty, kocie, bzykasz coś?
- Tak, pieprzę system.
Życzę wam trafień w dziesiątkę.