Bez tytułu
Wróciłam.
To znaczy jestem nadal, bo chociaż istniałam, to tak, jakby mnie nie było wcale.
Z nieobecnym wzrokiem, dłońmi schowanymi głęboko w kieszeni i przemykaniem ulicami z pochyloną głową.
Slońce za oknem podejmuje kolejne próby przebicia się zza ciężkiej zasłony ołowianych chmur. Równie bezskutecznie, jak moje próby zdefiniowania i zamknięcia ostatnich tygodni w rozdziałach przeszłości.
Grzejniki zaczęły grzać, ku radości mego nosa, który wciąż marznie i dłoni, które zimą stale chłodne mimo rękawiczek.
Za moment styczeń. Aż usta otwieram ze zdziwienia, przecież jeszcze chwilę temu był lipiec i słońce liżące obnażone łydki, spiekające gołe ramiona. Ciepłe promienie gładzące twarz, wplatające się w spięte włosy.
I oczy zmrużone, zmęczone całą tą radosną jaskrawością, będącą lata znakiem.
A teraz... Zapach ogniska gryzący w oczy, przenikający ubrania, włosy, a może i skórę nawet? Suche igliwie pod nogami, spokojność lasu, dziecinna radość na widok brązowych kapeluszy. A potem, już w domu, aromat, który pcha myśli w stronę wigilinych uszek w postnym barszczu.
Coraz częściej wyciągam z szafki ciepłe swetry, które jak co roku gryzą, drażnią gołą skórę. (Nigdy nie nosiłam pod nimi koszulek) Wiążę apaszki, pastuję glany. Szurać zaczęłam nogami w dywanie śnieżnym i moknąć w białych płatkach, zastanawiając się któryś raz z rzędu nad sensem kupna parasola.
I ranki są coraz późniejsze i ja, zaspana bardziej niż zwykle, nad kawą, która budzić będzie myśli zimowe.
Słońce zachodzi z innej strony niż latem. Widziałam. I serce bije nieco wolniej, zwalniając na zimę.
A życie się toczy, czasem zbaczając z wyznaczonego mu toru.
Pozdrawiam i Trzymaj się Ciepło !
pozdrawiam.
Dodaj komentarz