Bez tytułu
Pan w jeansowym uniformie między stolikami się kręci,
niczym dziecinny bączek, zbierając szkło. I kręci się. Kolejny raz, podchodząc do stolika, zbiera kufle ze spienionymi piwa resztkami i kieliszki po naocznym kamikaze.
Coś jeszcze mogę wziąć?- pyta.
I jeszcze mnie - odpowiadam.
Za cicho.
[Tak, kurwa, niech ktoś mnie wreszcie stąd zabierze!]
A na parkiecie dzieje się, się dzieje. Mężczyźni wypinają pierś dumnie,
parują testosteronem, przyzwalając na gwałcenie wzrokiem.
A panie, nie mniej niż panowie ochoczo, to w przód, to w tył się gibają, ekstatycznie mrużą oczy,
kreśląc dłońmi powietrznych kochanków.
I iskrzy, drapią mnie w gardło, bardziej niż dym papierosowy,
wirujące feromony.
Chce mi się płakać.
Ale wymiotuję.
dobra lecę przed lustro popatrzec czy jakies jeszcze opady się nie pojawiły, bo piszesz, że \"niektóre\".
PS.Na dysko szkoda czasu :]
;P
no a ja czytając myślalam, że ktos ma się ZA CIEBIE zabrac. echhhhh....musze nad sobą popracować.
Dodaj komentarz