Bez tytułu
Z minuty na minutę tłuścieją krople
w zmasowanym ataku nieba -
nadstawiam ku nim wysuszone usta,
łapię je na język,
aby już za chwilę spływać z deszczem z opustoszałych nagle ulic.
Skracam oddechy, wydłużając kroki
- długodystansowiec -
dławię się pośpiechem, przeskakując myśli.
I nagle wszystko jakby spowalnia.
To jakby sekundę pomnożyć razy dwa, trzy, może nawet cztery.
Patrzę mocniej niż zwykłam, klasyfikując kolory, fakturę, strukturę.
Czuję ziemistość deszczu w nosie, powietrze zawisło nad miastem.
Milcząco wykręcam z deszczu moje przydługie nogawki,
które wypiły wszystkie płytkie kałuże.