Bez tytułu
To miał być wieczór kawalerski. Ale nic nie było takie, jak być powinno. Niedoszły pan młody oświadczył nam, wprawiając nas w wielkie zaskoczenie, że zadecydował, iż ślubu nie będzie. Skoro jednak spotkaliśmy się już, żal by było rozstawać się od razu. Czekała na nas przecież sobotnia noc. Posiedzieliśmy w kamiennogórskiej knajpie, po czym wygłodniali jako następny cel obraliśmy Jelenią Górę, gdzie mieliśmy nadzieję posilić się. Jako kolejny punkt naszego wypadu przyjęliśmy Karpacz. Ale ku naszemu zdziwieniu, ta turystyczna perełka, nie oferowała spragnionym wrażeń turystom niczego ciekawego. Miasto, pogrążone w zimowym śnie, wręcz odpychało. Wróciliśmy w rodzinne strony i trafiliśmy do knajpy, gdzie odbywało się coś, co należałoby nazwać nie inaczej niż pląsaniem w rytm muzyki. Lokal był jednak przepełniony. Na każdym kroku modnie ubrane przedstawicielki płci pięknej, którym makijaż, z powodu wręcz duszącej duchoty aż spływał z twarzy. Szał ciał i gorączka sobotniej nocy. Na parkiecie ciała ludzkie, które bujając się w różnych kierunkach, przypominał falujący łan zboża. Uciekliśmy stamtąd. Dłuższe przebywanie w tym miejscu stanowiło zagrożenie dla zdrowia nie tyle może fizycznego co na pewno psychicznego. Ponownie wylądowaliśmy w knajpie, od której zaczęliśmy nocny maraton. Ale i tu nasze nieco wybredne gusta nie zostały zaspokojone. Z głośników sączyła się smętna muzyka, być może po to, aby przegonić gości przed godziną zamknięcia lokalu. Postanowiliśmy z L. i P., że pojedziemy nad zbiornik wodny znajdujący się w okolicach. Tam doczekaliśmy się świtu. Niebo stoponiowo jaśniało. Czułam się jak ktoś, kto wykradł tajemnicę życia. Jak świadek przyglądający się temu, co nie jest przeznaczone dla jego oczu. Dobrze jest czasem nie spać o 4 nad ranem i patrzeć w niebo.