Bez tytułu
Będąc w tym układzie, częściej mi przyjdzie przywdziać spodnie niż bym chciała.
Chyba zacznę obawiać się o swoją kobiecość.
pn | wt | sr | cz | pt | so | nd |
30 | 31 | 01 | 02 | 03 | 04 | 05 |
06 | 07 | 08 | 09 | 10 | 11 | 12 |
13 | 14 | 15 | 16 | 17 | 18 | 19 |
20 | 21 | 22 | 23 | 24 | 25 | 26 |
27 | 28 | 01 | 02 | 03 | 04 | 05 |
Będąc w tym układzie, częściej mi przyjdzie przywdziać spodnie niż bym chciała.
Chyba zacznę obawiać się o swoją kobiecość.
Chodzą za mną niewypite, obiecane dawno kawy,
zbyt ufne rozmowy i ciasne senne kadry z twarzami zawsze niewłaściwich mężczyzn, których wypycham z życia jak mogę.
Zdarzają się telefony z berlińskim akcentem
i wybuchami zaraźliwego śmiechu, kalibru koń-by-się.
Maile pisane w monachijskie wieczory, cierpliwe warszawskie ucho,
gdy wyję i klnę naprzemiennie;
stawiająca na nogi poznańska otucha.
Na deser wrocławskie noce za krótkie, gdyż świt zaskakuje otrzeźwiającym chłodem.
Wciąż zmięte bilety na tramwaj,
na który się notorycznie spóźniam; wymiany uśmiechów z nieznajomymi na przejściu dla pieszych,
okraszone ucieczkami wzrokiem;
nos lepiony do szyby, miasta moje.
Kolejki w mlecznym barze, dawno nagrane już jazzujące płyty,
które trafić nie mogą do rąk mych własnych
i długie ciemne samochody w ulicznych korkach, które powodują skurcze serca.
I to wszystko moje.
Moje.
MOJE.
MOJE.