Bez tytułu
Szeleszczę czarną spódnicą,
przymierzam lakier do paznokci,
błyszczę się ustami.
Na próbę,
na próbę,
na próbę.
Gdzieś na udzie kończą się
koronką samonośne pończochy,
spryskuję nadgarstki.
Mieliśmy być krok w krok,
jednakowi rytmem,
a Ty prowadzisz,
wciąż za szybko,
gubiąc rytm.
Gubisz mnie,
gubisz mnie,
gubisz mnie.
Kolejny raz,
następujesz na odcisk,
depcząc mi po piętach.
A orkiestra gra,
nieprzerwana gra,
na tyle głośno,
że nie słychać miotanych przekleństw.
Nie, do kurwy nędzy, nigdzie się nie wybieram w tą sobotę.