Bez tytułu
dwunukleotyd nikotynamidoadeninowy
hormon adrenokortykotropowy
cholecystokinino-pankreozymina
Połamany język utrudnia mi następujące po sobie konwersacje.
pn | wt | sr | cz | pt | so | nd |
26 | 27 | 28 | 29 | 30 | 31 | 01 |
02 | 03 | 04 | 05 | 06 | 07 | 08 |
09 | 10 | 11 | 12 | 13 | 14 | 15 |
16 | 17 | 18 | 19 | 20 | 21 | 22 |
23 | 24 | 25 | 26 | 27 | 28 | 29 |
30 | 31 | 01 | 02 | 03 | 04 | 05 |
dwunukleotyd nikotynamidoadeninowy
hormon adrenokortykotropowy
cholecystokinino-pankreozymina
Połamany język utrudnia mi następujące po sobie konwersacje.
Doskonale słyszałam jak nagrywał się na jej automatyczną sekretarkę. Niby to usilnie skupiając się na czytanym felietonie, strzygłam uszami, ogarniając całe mieszkanie. Pamiętam jak dziś, może już nie tak dokładnie. Ale mniej więcej.
„Moja kochana,
w Polsce już wieczór.
Jeden z tych zimnych, ciemnych wieczorów, w które grzałaś dłonie kubkiem z gorącym kakao. Słucham korzennej Joni Mitchell, niesfornego Skoliasa i myślę o Tobie.
Wyjechałaś mi tak nagle i niespodziewanie, że wciąż nie mogę się z tego otrząsnąć. Jak pies kręcę się niespokojnie po domu i wyczekuję Ciebie, i nasłuchuję Twoich kroków na klatce. Na każdy dzwonek podrywam się razem z sercem i pędzę do drzwi w nadziei, że wróciłaś. Otwierałem już gazownikom, domokrążcom, głodnym po prośbie i wreszcie listonoszom uparcie przynoszącym ponaglenia do zapłaty.
Ani śladu Ciebie. Chodzę nerwowo z kąta w kąt, od ściany do ściany, od rana do wieczora, aż w końcu wydeptawszy wszystkie możliwe ścieżki, zapalam w mieszkaniu światła i wychodzę z domu.
Miasto obejmuje mnie gwarem, knajpy zapraszają na niejednego głębszego.
I choć, jak co wieczór, obiecuję sobie nie pić, to, jak co wieczór, łamię złożoną sobie obietnicę i wstępuję do baru.
Szukam Cię wszędzie, nawet tam. Szukam Cię w twarzach kobiet siedzących przy okolicznych stolikach i opowiadam barmanom po raz setny o Tobie. Oni już znają tę historię, mogliby ją powtórzyć z zamkniętymi oczami. Oni już znają tę historię, ale to nijak nie przybliża mnie do Ciebie. W końcu nastaje pora powrotu. Nie muszę nawet patrzeć na wskazówki zegarka, wystarczy, że policzę kieliszki. Znów się zasiedziałem. Zakładam płaszcz, zostawiam napiwek i wychodzę.
Zawsze, nawet jeśli miałbym nadłożyć drogi, wracam parkiem, w którym spacerowaliśmy jeszcze niedawno, jeszcze tej wiosny, i głaszczę rytualnie drzewo, w którego cieniu się chowaliśmy.
Po wódce wstępuje we mnie wiara.
Mam przynajmniej kilka pomysłów na znalezienie Ciebie i każdy z nich podnosi mnie z dołka, w który wpadłem, po Twoim wyjeździe. Po kilku głębszych chcę zostawić wszystko co mi zostało i ruszyć przed siebie za Tobą. Ruszyć w podróż, w której jedynym znanym mi celem jest odnalezienie Ciebie.
W końcu, nawet nie wiem kiedy, staję przed kamienicą i podnoszę głowę. Wszyscy już śpią, jedynie u nas palą się światła. Czyżbyś wróciła? myślę, potykając się w biegu na schodach.
Mój Boże, wreszcie! Drżącą ręką usiłuję włożyć do zamka klucz, wejść jak najciszej i zastać Cię przy czesaniu włosów, zmywaniu makijażu albo kręcącą się po kuchni. Klnę na zamek, który zacina się, klnę na siebie, bo przecież miałem wymienić ten zamek już zeszłego miesiąca, aż w końcu wpadam z hałasem do domu. Już nawet nie próbuję być cicho. Biegnę w butach i płaszczu do kuchni. Tu Cię nie ma. Biegnę do salonu. Tu Cię nie ma. Biegnę do łazienki. Tu Cię nie ma. Biegnę w końcu do sypialni, czując już Twoje pieszczotliwe palce w moich włosach; biegnę, czując Twoje miękkie usta grające z moimi.
Tu też Cię nie ma.
Co wieczór, wychodząc do miasta, zostawiam Ci włączone światło. Zostawiam światło na wypadek, gdybyś zechciała wrócić; na wypadek, gdybyś stanęła przed naszymi oknami sprawdzić, czy jestem w domu, i czy na Ciebie czekam. Nie darowałbym sobie, gdybyś zastała ciemne okna i odeszła ponownie.
Co wieczór, wychodząc do miasta, zostawiam Ci włączone światło, abym mógł po powrocie szukać Cię w każdym kącie tego cholernie dużego mieszkania. Co świt szukam Cię naprawdę, co świt wierzę, że wróciłaś, co świt.
Co świt nie znajduję Ciebie.
Proszę, wróć albo naucz mnie czekać.”
A wczoraj prawie ją zatłukł.
1+1 nie zawsze równa się dwa.
Aksjomaty padają na łeb,
gdy w grę wchodzi czynnik ludzki.