Bez tytułu
Kręci mnie smog w nosie,
szczypie w język, koloruje włosy,
porem skóry każdym domniewchodzi.
Burczy brzuch rykiem silników
i wprawia w drżenie już tułów
i nogi i ręce, nie wiemjużocochodzi.
Stoją z mojej lewej, z prawej na dokładkę,
niepokoją z tyłu szeptem,
śmiechu wybuchem, wprostnadmoimuchem.
I pchają się, ktoś szturchnie,
niby przeprosi, ale poznaję złośliwość
w jego na pozór bezemocjigłosie.
Po drugiej stronie stoi twardo
kordon kolejnych, złowrogich,
pocopoco, oni mi sątutajzbędnicałkowicie.
Chcę iść już wreszcie, biec gdzieś,
gdziekolwiek, gdzie ciszej, spokojniej
bez zgiełku miasta wgodzinachszczytu.
Mieć swoje cztery ściany na wyciągnięcie ręki,
podłogę stabilną i sufit,
nawet jeśli jakjapopękany.
Zielone.