Bez tytułu
To były czasy, gdy kpiłam z całego kordonu żołnierzy
w cywilu,
wspinając się ponad ich głowy po schodach z wyheblowanych przez Ciebie słów.
Żołnierze wyciągali ku mnie swe nie dość długie ręce,
mając nadzieję złapać mnie jak piłkę, bojąc się o dno,
z którego nie odbiłabym się, lecąc w dół.
Kajali bezgłośnie wzrokiem;
a gdy nie poskutkowało i to - wyciągali ku mnie swoje troskliwe języki
i ryli we mnie prawdą,
której nie chciałam znać,
doprowadzając do skurczów brzucha
i nierytmicznego serca.
Tak okaleczona, okładałam się mięsem;
które zapeklowałam jeszcze zeszłej jesieni,
abyś przezimował w mej spiżarni;
a Ty wżerałeś się solą w moje mięśnie, przenikałeś przez kości i wiązałeś się ze szpikiem.
Rosłeś ze mną, pulsowałeś moją krwią, oglądałeś świat przez moje uszy, wsłuchując się w to, co mówiły moje oczy.
A potem przyszedł jeż.
Złośliwe dziecko intuicji wycięło mi nożyczkami z życia kilkanaście śródtygodni;
ślizgałam się przez poranki, wieczory
i tak bardzo modliłam się o to,
żeby nie czuć nocy i przetrwać dzień. Sięgałam dłońmi do swoich łopatek,
tonąc w sobie i rzece słonego niepokoju,
której nie dała rady zatrzymać żadna z tam kłamliwej racjonalności.
Ty zjawiałeś się czasem,
zadając fizycznie odczuwalny ból, którego nie potrafiłam znieść.
A mi zmieszały się kolory ze wszystkimi smakami świata, tworząc bezkształtną, bezzapachową breję,
w której brzytwy głaskały nadgarstki.
Tonęłam,
raz kwiląc jak dziecko,
innym razem wybuchając szlochem.
Tonęłam,
nie mając siły krzyczeć o pomoc.
Tonęłam,
żeby wypłukać z siebie całą sól życia,
jaką dla mnie byłeś.
A jej ciepłe dłonie na włosach,
które głaskały uspokajająco,
płakały z bezradności po wszystkich kątach domu,
nie wiedząc, jakiej siły muszą użyć, aby mnie z tego podnieść.
Wstałam wreszcie,
chwiejąc się na nogach,
czując się lżejszą o dwadzieścia sześć wymazań gumką.
Przez chwilę resztką naiwnej wiary uwierzyłam znów w Ciebie, powrócił mi apetyt na Twoje kucharzenie.
Piliśmy gorące herbaty na dworcu,
gdzie wszystko rządzi się swoimi prawami;
gdzie czas dłuży się trzykrotnie,
gdzie ludzie gubią się w myślach,
w rozkładach pociągów,
gdzie nawet jebane biedronki są w paski
i patrzyliśmy w siebie na odjezdne,
poganiani gwizdem konduktorowego gwizdka.
A potem,
potem,
potem dałeś mi na urodziny szczerość, podążając białą ścieżką za niejasnymi wyrzutami sumienia.
PomyliłyCisięręcepomyliłynogi.
Teraz nie ma już niczego,
teraz zaczęło się wszystko.
W moją pojedynkę.
14.08.2005
Wszystko jasne.
szczerość dana po czasie, po wyrzutach sumienia...mnie bolało...
A inaczej znacyz jak?
Dodaj komentarz